Zawsze odżegnuję się od większości kobiet w kwestii zakupów, wszem i
wobec ogłaszając, że ich nie cierpię robić... Ale tak naprawdę to nie
lubię tylko dwóch aspektów, jak nie mam na nie czasu albo pieniędzy. W
każdym innym wypadku jest to dość typowe narzędzie do poprawiania sobie
nastroju :)
Dzisiaj nieco nieśmiała myśl przemknęła mi przez
głowę, skoro idę do marketu na zakupy to może i do sklepów z bucikami
wstąpić? Znowu modne są botki, a ja na jesień i wiosnę poza adidaskami
(uwielbiam, ale bez przesady) i jednymi półbutami a'la adidaski (sport
to zdrowie?) nie bardzo mam w czym chodzić. No i zaczęłam od
przejrzenia zawartości wyżej wspomnianych sklepików. Ceny, hmm...
różne, ale modele z zeszłego sezonu nawet znośne. Przymierzanie (jak
dobrze, że Maleństwo śpi słodko w wózku), jedna para, druga, trzecia...
oj, niekoniecznie się w takich widzę, tu obcas za duży, tu za mały, te
ciasne w palcach... Jednak nie lubię zakupów?
Chodzę między
półkami, czekam, aż któreś mnie zachwycą i ceną nie powalą na łopatki,
no i nie moge się zdecydować. Nie lubię kupować na siłę, bo potem takie
kończą w szafie swój żywot marny...Trudno, daję sobie chwilę na
odpoczynek, może jednak zakupy na hali, chociaż przecież jest jeszcze
jeden sklep po drodze... Niech stracę, Maleństwo śpi dalej, więc
chociaż przegląd zrobię.
Zbliżam się coraz bardziej zniechęcona
do sklepu, w sumie tylko już po to, żeby nie mieć wyrzutów sumienia...
Od niechcenia rzut oka na wystawę i zamieram... Moje buciki!!! Miłość
od pierwszego wejrzenia... I krzyczą do mnie - wybierz mnie, wybierz
mnie (prawie jak Osioł w Shreku;) Ale powiedziałam sobie, nie bądź
łatwa, szanuj się... muszą zasłużyć...Więc niby nie zauważam, wchodzę
wgłąb sklepu, oglądam kozaki, takie wysokie, dopasowane w łydce, na
szpilce (gdzie ja bym w takich chodziła? I jak prowadzić samochód w
czymś takim? Na sex to już za drogie, wybaczcie, ale buty mają służyć
Przede wszystkim do chodzenia, potem ewentualnie do zabawy). Ale moje
ukochane cudeńka dalej krzyczą, wręcz wydzierają się na cały sklep (
czy nikt poza mną nie słyszy tego przeraźliwego błagania?). Rzut oka na
cenę i juz pierwsze nie - no parę złotych mniej to bym dała, ale czy
będziecie warte aż tyle? (Kurka, wiem, że będą, nawet dwa, trzy razy
więcej... ech... spokojnie kobieto, nie daj się im zwieść za szybko, bo
będziesz żałować). Trzymam dobrą mine do złej gry, udaję, że jestem
głucha i perfidnie pytam o inne rozmiary kozaków... Niemożliwe, nie ma
mojego? Może będzie, ale to też nie jest pewne? No wszystko się
sprzysięgło przeciwko mnie. W końcu łamię się i przymierzam te cudne
botki... No i miałam rację, intuicja mnie nie zawiodła... leżą jak
ulał, pieszczą moje stopy delikatnym podbiciem, miękkim wykończeniem,
zmysłowym, niezbyt wysokim obcasem... Czysta rozkosz... Stop! Nie
oddawaj się temu uczuciu tak łatwo! Masz być twarda, nie miętka! Cena,
cena... taak... to jest dylemat... Odkładam płaczące botki na półkę,
postanawiam zrobić zakupy na hali.
No tak, koszyk grzecznie w
łapkę, wózek przodem, co ja tam potrzebuję... Masełko, wędlina, ser,
pasta do zębów, chusteczki dla Maleństwa. Nic specjalnego, szybko
znajduję konkretne produkty. Ale cały czas mi chodza po głowie śmiejące
się do mnie moje kochane buciki... Dzwonię, telefon do przyjaciela;)
No, dobrze, ze czasem inni podejmują za mnie tak ważne życiowo
decyzje... Mamy kompromis!!! Kup, o ile można oddać, przyjedź
wieczorem, to pooglądamy i zdecydujemy razem. Ufff.... biegusiem do
kasy, płacę za te pierdołki i kłusikiem już, niemal galopkiem do
obuwniczego. Są.... a już się bałam, że jakaś wredna... pani mi je
odbije i zostanę znowu z moim cierpieniem i niespełnioną miłością sama
jak palec... Pytanko pro forma, owszem można, z paragonem, do trzech
dni. No to ostatnia przymiarka... ach te pieszczoty... w samym sercu
marketu... jak perwersja jakaś... Spokojnie, płacę, wychodzę skrzętnie
chowając paragon. W domku przymiarka... aż się w głowie kręci od tych
przyjemności, zapomnieć sie można... trzeba zająć głowę czymś innym,
bezpłciowym... byle do wieczora dobrnąć...