Komentarze: 0
Zawsze odżegnuję się od większości kobiet w kwestii zakupów, wszem i wobec ogłaszając, że ich nie cierpię robić... Ale tak naprawdę to nie lubię tylko dwóch aspektów, jak nie mam na nie czasu albo pieniędzy. W każdym innym wypadku jest to dość typowe narzędzie do poprawiania sobie nastroju :)
Dzisiaj nieco nieśmiała myśl przemknęła mi przez głowę, skoro idę do marketu na zakupy to może i do sklepów z bucikami wstąpić? Znowu modne są botki, a ja na jesień i wiosnę poza adidaskami (uwielbiam, ale bez przesady) i jednymi półbutami a'la adidaski (sport to zdrowie?) nie bardzo mam w czym chodzić. No i zaczęłam od przejrzenia zawartości wyżej wspomnianych sklepików. Ceny, hmm... różne, ale modele z zeszłego sezonu nawet znośne. Przymierzanie (jak dobrze, że Maleństwo śpi słodko w wózku), jedna para, druga, trzecia... oj, niekoniecznie się w takich widzę, tu obcas za duży, tu za mały, te ciasne w palcach... Jednak nie lubię zakupów?
Chodzę między półkami, czekam, aż któreś mnie zachwycą i ceną nie powalą na łopatki, no i nie moge się zdecydować. Nie lubię kupować na siłę, bo potem takie kończą w szafie swój żywot marny...Trudno, daję sobie chwilę na odpoczynek, może jednak zakupy na hali, chociaż przecież jest jeszcze jeden sklep po drodze... Niech stracę, Maleństwo śpi dalej, więc chociaż przegląd zrobię.
Zbliżam się coraz bardziej zniechęcona do sklepu, w sumie tylko już po to, żeby nie mieć wyrzutów sumienia... Od niechcenia rzut oka na wystawę i zamieram... Moje buciki!!! Miłość od pierwszego wejrzenia... I krzyczą do mnie - wybierz mnie, wybierz mnie (prawie jak Osioł w Shreku;) Ale powiedziałam sobie, nie bądź łatwa, szanuj się... muszą zasłużyć...Więc niby nie zauważam, wchodzę wgłąb sklepu, oglądam kozaki, takie wysokie, dopasowane w łydce, na szpilce (gdzie ja bym w takich chodziła? I jak prowadzić samochód w czymś takim? Na sex to już za drogie, wybaczcie, ale buty mają służyć Przede wszystkim do chodzenia, potem ewentualnie do zabawy). Ale moje ukochane cudeńka dalej krzyczą, wręcz wydzierają się na cały sklep ( czy nikt poza mną nie słyszy tego przeraźliwego błagania?). Rzut oka na cenę i juz pierwsze nie - no parę złotych mniej to bym dała, ale czy będziecie warte aż tyle? (Kurka, wiem, że będą, nawet dwa, trzy razy więcej... ech... spokojnie kobieto, nie daj się im zwieść za szybko, bo będziesz żałować). Trzymam dobrą mine do złej gry, udaję, że jestem głucha i perfidnie pytam o inne rozmiary kozaków... Niemożliwe, nie ma mojego? Może będzie, ale to też nie jest pewne? No wszystko się sprzysięgło przeciwko mnie. W końcu łamię się i przymierzam te cudne botki... No i miałam rację, intuicja mnie nie zawiodła... leżą jak ulał, pieszczą moje stopy delikatnym podbiciem, miękkim wykończeniem, zmysłowym, niezbyt wysokim obcasem... Czysta rozkosz... Stop! Nie oddawaj się temu uczuciu tak łatwo! Masz być twarda, nie miętka! Cena, cena... taak... to jest dylemat... Odkładam płaczące botki na półkę, postanawiam zrobić zakupy na hali.
No tak, koszyk grzecznie w łapkę, wózek przodem, co ja tam potrzebuję... Masełko, wędlina, ser, pasta do zębów, chusteczki dla Maleństwa. Nic specjalnego, szybko znajduję konkretne produkty. Ale cały czas mi chodza po głowie śmiejące się do mnie moje kochane buciki... Dzwonię, telefon do przyjaciela;) No, dobrze, ze czasem inni podejmują za mnie tak ważne życiowo decyzje... Mamy kompromis!!! Kup, o ile można oddać, przyjedź wieczorem, to pooglądamy i zdecydujemy razem. Ufff.... biegusiem do kasy, płacę za te pierdołki i kłusikiem już, niemal galopkiem do obuwniczego. Są.... a już się bałam, że jakaś wredna... pani mi je odbije i zostanę znowu z moim cierpieniem i niespełnioną miłością sama jak palec... Pytanko pro forma, owszem można, z paragonem, do trzech dni. No to ostatnia przymiarka... ach te pieszczoty... w samym sercu marketu... jak perwersja jakaś... Spokojnie, płacę, wychodzę skrzętnie chowając paragon. W domku przymiarka... aż się w głowie kręci od tych przyjemności, zapomnieć sie można... trzeba zająć głowę czymś innym, bezpłciowym... byle do wieczora dobrnąć...